Dawno, dawno temu, w czasach studenckich, a wiec
zamierzchlych jezdzilo sie pekaesem daleko do szkoly. Odjazd z dworca, co
niemal zawsze oznacza blizsze spotkanie z tymi, ktorzy pojawiaja sie tam zbyt
czesto by ich posadzic jedynie o podrozowanie. Ich obecnosc nie wynika
bynajmniej z wielkiego przywiazania czy tez uwielbienia do instutucji pks, a
raczej z zawilej niejednokrotnie sytuacji zyciowej, ktora to, pozbawiwszy ich
uprzednio dachu nad glowa, zmusila nastepnie do szukania srodkow zastepczych.
Ma byc sucho, cieplo i mozliwie blisko do jedzenia. Czy jest wiec lepsza
alternatywa dla dworca?
Nie wiedziec czemu gdzies gleboko w nas siedzi
teoretycznie nieuzasadniony strach przed nimi. Czy chodzi o to, ze boimi sie zarazic ta
choroba? A moze chodzi o to, ze oni czesto o cos prosza? Pewnie po czesci tak
jest, bo przeciez kazdy wie, ze to co im sie da zostanie najprawdopodobniej
przeznaczone na alkohol. Ale czy na pewno?
Juz nie
raz podchodzil do mnie bezdomny czlowiek z prosba o pomoc. Na czterech
przykladach doskonale widac kto prosil bo byl glodny/spragniony/pozbawiony
srodkow do zycia, a kto robil to by w krotkim czasie zebrac pieniadze na sobie
tylko znany cel. Przeciez szybciej i latwiej wyzebrac niz zarobic ciezka i
uczciwa praca. Tak mowia…
Pierwszy
przypadek to pan na dworcu kolejowym. Dluga kolejka, a pan podchodzi do kazdego
po kolei proszac o “zlotoweczke, bo mu do biletu zabraklo”. Faktycznie kilka
osob dalo pieniadze, a pan, dostawszy juz przeciez zlotoweczke, niewzruszony
potrzasal rekawem nastepnej osoby. Kolejny przypadek – wchodzac do domu po zakupach
zostalam zaczepiona juz w samych drzwiach klatki. Tym razem pan byl glodny.
Zrobilo mi sie zal, bo faktycznie na najedzonego nie wygladal, powiedzialam
wiec natychmiast, ze wejde do domu i za chwilke zniose mu cos do jedzenia. Jego
reakcja? On nie ma czasu na czekanie - wyburczane w moim kierunku. Ale pieniazka
chetnie przyjmie. Nie dalam…
Na szczescie (a moze wlasnie na nieszczescie, bo tacy
ludzie powinni moc zyc jak my) sa tez tacy, ktorzy nie klamia. Mowia o glodzie,
bo burczy im w brzuchu i prosza o pomoc bo naprawde jej potrzebuja. Ktoregos
dnia ktos zapukal do drzwi. Mlody chlopak, spuszczone oczy, zapadniete
policzki. Byl glodny, nie mial gdzie mieszkac. W pierwszym odruchu chcielismy
dac mu kilka groszy, odmowil. Poprosil o zywnosc, srodki higieniczne, cos do
picia. Dostal co tylko udalo sie znalezc i sie dla niego nadawalo. Innym razem
dworzec wspomniany na poczatku, czasy studenckie. Razem z kolezanka czekalysmy
na autobus gdy podszedl do nas bezdomny proszac o jedzenie. Niewiele mialysmy
przy sobie, moglysmy sie tylko podzielic skromnym prowiantem. Zlapal nasze
kanapki, ucalowal i sie poplakal. Zaluje, ze mialysmy tylko tyle…
Wnioski? Kazdy da temu, kogo uzna z stosowne, ja jednak podchodze
do tego nieufnie. Potrzebujacemu nie odmowie, ale jak wyluskac go z tlumu
oszustow?
Tarika (az sie z tego wszystkiego zapomnialam podpisac...).
Tarika (az sie z tego wszystkiego zapomnialam podpisac...).