Jako, że blog miał być niejako dwugłosem żeńskim na różne punkty widzenia lub siedzenia, dopisuję swój głos... W sprawie savoir- vivre'u. Wszak powitania i pożegnania są pewnym niezbędnikiem kulturalnym. I o powitaniach będzie tym razem.
No więc.. Mam wielki problem z poznawaniem ludzi. Opisowo właśnie- powitanie kogoś w moim życiu, a raczej przywitanie się z kimś, gdy pukam do jego życia- koszmar.
Na pewno jestem nachalna.
Na pewno jestem wścibska.
Narzucam się, na pewno.
Ktoś na pewno ma mnie powyżej narządu słuchu.
Ktoś zadaje się ze mną/ rozmawia/ pisze w necie z litości.
Na pewno nie dorastam tej osobie do pięt.
Na pewno...
Mogę tak długo, takie myśli przewijają mi się w głowie. Nie przekona mnie nic. Najgorsze jest to trzecie. Narzucanie się. Ja nie umiem tego wykorzenić. Umawiam się ze znajomymi na spotkanie- ja się im narzucam, pewnie oni wcale nie chcą się spotkać, robią to ze względu na dzieci, robią to bo nie wypada im odmówić... I to mnie truje. Od środka. Samoocena bliska zeru. I czemu tak mam "zryty beret" ? Przecież jestem fajna... Zasadniczo...
Venya
Venya... ale pojechałaś!
OdpowiedzUsuńJesteś kontaktową, wesołą, pogodną, szczerą, radosną, dobroduszną kobietą!
Skąd taka samoocena?
U are the best!
Buziak!
I zabraniam Ci myśleć inaczej!
No dokładnie pojechałaś po całości! Jesteś fajna i to nie tylko zasadniczo! Aga
OdpowiedzUsuń